Po czym opowiada, że na przerwie poszedł za Anią i Kasią (obie dziewięciolatki są upośledzone w stopniu lekkim), które ktoś wołał w zarośla nieopodal szkoły. I tam chłopczyk zobaczył, że jakiś pan wyciągnął siusiaka i kazał jednej z dziewczynek go dotykać. Ten pan zapowiedział też, że wróci na następnej przerwie o 12.30. Wojtek zapamiętał dwie rzeczy: ten pan miał czapkę daszkiem do tyłu, a na nogach zniszczone buty. - Firmy Nike - doprecyzował.
Każdy robi, co trzeba
Psycholog i pedagog natychmiast zaczynają działać. Pierwsza z kobiet, pod pretekstem zabawy, wyciąga dziewczynki z klasy. Ania się cieszy, Kasia zaczyna płakać. W spokojnej rozmowie w gabinecie potwierdzają , że doszło do „dziwnego spotkania” z obcym mężczyzną. E. Pieńkowska jest biegłym sądowym. Nie wątpi, że uczennice mówią prawdę.
Druga z pań, K. Ziska, robi wizję lokalną i sprawdza, gdzie dokładnie drań wywiódł obie dziewięciolatki. Miejsce jest ustronne, pełno tu krzaków i drzew. Obok jest kawałek płotu, przez który napastnik mógł przeskoczyć na teren szkoły.
W tym czasie zaalarmowany wicedyrektor Jarosław Chmiel dzwoni już po policję. Prosi o policjantów w cywilu, by mundury nie spłoszyły zboczeńca, jeśli faktycznie wróci.
Gdy przyjeżdża radiowóz, wicedyrektor wraz z dwoma policjantami rozstawiają się w trzech punktach widokowych, by mieć oko na okolice płotu, pobliskich garaży i drzew.
Czekają.
Dzieci: - To on! To on!
Jest 12.30, dzwoni dzwonek. Jednak podejrzany typ nie pojawia się przy szkole. Dzieci bawią się jak zawsze, ale grupka z nich stoi przy płocie, skąd widać garażowisko. Policjanci i J. Chmiel zaczynają wątpić, czy akcja się uda, gdy nagle dzieciaki na całe gardło zaczynają krzyczeć: - To on! To on!
Kilkadziesiąt metrów od szkoły widać sylwetkę w czerwonej czapce daszkiem do tyłu - jak opisał Wojtek. Na okrzyki dzieci mężczyzna reaguje błyskawiczną ucieczką. Ma przewagę nad ruszającymi w pościg, ale nie wie, że Chmiel kiedyś trenował biegi. Pewnie, 50. na karku ma, ale to szczupły, sprawny facet, a nogi pamiętają, jak się biega. Przeskakuje płot (- Jak komandos! - chwali dyr. Teresa Byczkowska, ale on sam w ogóle nie pamięta tego momentu) i rusza za zboczeńcem. Policjanci też. Trzej goniący umawiają się migiem, że zastawią na drania pułapkę. Wicedyrektor dosłownie nagania go w ręce stróżów prawa. Zatrzymanie ma miejsce kawał od szkoły, przy ul. Curie Skłodowskiej. Policjanci nie patyczkują się i migiem sprowadzają napastnika do parteru. Gdy wracają z nim w okolice szkoły, przechodnie biją brawo!
W tym samym czasie do szkoły zjeżdżają się rodzice dziewczynek. Podobnie jak córki rozmawiają z psychologiem. - Wiele wskazuje na to, że dzieci nie zapamiętają spotkania ze zboczeńcem - mówi nam J. Chmiel. Mimo schwytania zboczeńca, szkoła ma świadomość krzywdy, do jakiej jednak doszło. Dyrekcja już postanowiła, że oddzieli teren przy garażach płotem. Prace ruszą lada dzień. A obie dziewczynki mogą oczywiście liczy ć na pomoc psychologa, pedagoga i całej kadry.
Poczeka w areszcie
26-latek od środy jest już w areszcie. Posiedzi tam trzy miesiące. W szkole otwarcie mówią o tym, co się stało. - Nie chowamy głowy w piasek. Zrobiliśmy wszystko, co było w naszej mocy. Niech to, co się stało, będzie dla każdej placówki lekcją - mówi dyr. Byczkowska. Pytamy ją o Wojtka. - Zuch chłopak! Jednak u nas wszyscy tacy są: ufają nam i pilnują się nawzajem.
Wybory samorządowe 2024 - II tura
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?