Panowie szczerze przyznają się, że u większości z nich (przynajmniej tej starszej części) przygoda z ekstremalnymi biegami zaczęła się od zwykłego zabrania się za siebie. - Chyba wszyscy mamy za sobą czas siedzenia z piwem przed telewizorem. Jeszcze cztery lata temu ważyłem 148 kg - Mariusz Fredyk zdradza, że schudł w ostatnich latach ok. 40 kg. - Ludzie mnie poznawali - śmieje się 46-latek. Marcin Wróblewski zrzucił 24 kg. Piotr Woźniak i Artur Kowalczuk też zgubili po kilkanaście kg. Żeby to osiągnąć zaczęli od crossfitu, czyli treningów siłowych i kondycyjnych.
Aż wreszcie zachciało im się większej adrenaliny. I teraz, na własne życzenie biorą udział w ekstremalnych biegach z przeszkodami. Brzmi tak sobie, bo komu niby nie zdarzyło się biegać w terenie, po pagórkach i w międzyczasie przeskoczyć kałużę? Ale to zupełnie inny kaliber przeszkód. Choćby zasieki, czyli druty kolczaste rozpięte 30 cm nad ziemią, pod którymi trzeba się przeczołgać. I choćby nie wiem, jak przyciskać ciało do ziemi, to nie ma mocnych, żeby się o nie zahaczyć. Albo tzw. trumny - rowy z błotem przykryte czarnym brezentem, w których trzeba przejść na czworaka. Mało? To może przejście odcinka 60 m trzymając się tylko liny (rękami, nogami, czy jak kto chce) zawieszonej kilka metrów nad ziemią.
- A są jeszcze przeszkody mentalne. Po kilkunastu kilometrach człowiek już ledwo na oczy patrzy, a tu jeszcze trzeba wysilić umysł. Ja do końca życia zapamiętam stolicę Urugwaju - śmieje się M. Fredyk. Bo w Warszawie był to akurat test na znajomość stolic świata. Innym razem, w Sopocie trzeba było dodawać i to nie do 10! Hostessy miały tabliczki z zadaniami typu: 1862 dodać 3654. A kto nie zna poprawnej odpowiedzi dostaje dodatkowe zadanie wysiłkowe, np. kilka okrążeń ciągnięcia betonowego klocka (trelinki), albo kilkadziesiąt „padnij, powstań”. A takie niespodzianki nie tylko wpływają na słabszy czas ukończenia biegu, ale zwyczajnie osłabiają zawodnika. - Tego biegu w ogóle nie da się pokonać w pojedynkę. Każdy sobie wzajemnie pomaga. Choćby przy wchodzeniu na pionowe ściany, które też trzeba pokonać - tłumaczy klucz Piotr Woźniak.
Dzikie Dziki Gorzów jako grupa działają zaledwie od początku roku. Ale już mają na swoim koncie sukcesy. W Runmageddon Classic dwa tygodnie temu w Warszawie drużynowo zajęli pierwsze miejsce! I to na 64 drużyny! Teraz przygotowują się do wyjazdu w góry na Runmageddon Hardcore Beskidy, czyli przebiegnięcie 21 km i pokonanie ponad 70 przeszkód.
- Kiedy to się pokona, to frajda jest nieziemska. Jak każdy, lubię sukces - przyznaje M. Wróblewski. I wspomina swój chyba najtrudniejszy dotąd bieg w Warszawie w listopadzie ubiegłego roku. To też był półmaraton z przeszkodami, tyle, że przy minus ośmiu stopniach. - Na mecie byłem cały w lodzie - opowiada. Ale pytany, czy od zawsze lubił biegać, milknie. - Czy ja w ogóle lubię biegać? Chyba nawet większość z tych co biega, wcale nie lubi tego robić - śmieje się i tłumaczy, że to nie miłość do sportu, ale najpierw problemy z nadciśnieniem, zapalenie płuc no i nadwaga i ogólnie złe samopoczucie. Koledzy mu przytakują. - Teraz to nawet nie tylko mamy lepsze samopoczucie ale i więcej siły nawet na pracę. Treningi, to już chyba sposób na życie. A ekstremalne biegi z przeszkodami, to wyzwanie i sprawdzenie siły charakteru - mówi Piotr Woźniak. - Kto ma z nas najsilniejszy charakter? No kto? Ja! Bo choć zawsze biegnę ostatni, to biegnę do końca - śmieje się z dumą Mariusz Fredyk.
****
Zobacz również: Uczestnicy biegu Runmageddon trenowali 320 metrów pod ziemią. "Staramy się, żeby nie było lipy"
Zabrze. Fani ekstremalnego biegania przygotowywali się do czerwcowego Runmageddonu 320 metrów pod ziemią, w zabytkowej kopalni Guido.
źródło: TVN24/x-news
Maksym Chłań: Awans przyjdzie jeśli będziemy skoncentrowani
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?