Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Lekarze przez sześć dni nie zdiagnozowali baterii w przełyku Piotrusia z Tarnowa

Andrzej Skórka
Po dramatycznych przeżyciach sprzed miesiąca Piotruś pod opieką mamy wraca do zdrowia
Po dramatycznych przeżyciach sprzed miesiąca Piotruś pod opieką mamy wraca do zdrowia Andrzej Skórka
Piotruś z Tarnowa cierpiał sześć dni, zanim lekarze wyciągnęli baterię z jego przełyku. Powód? Lekarze ze Szpitala św. Łukasza długo nie widzieli potrzeby wykonania zdjęcia rtg klatki piersiowej dziecka.

Poprzestali na prześwietleniu brzucha i stwierdzeniu, że malec niczego nie połknął. Jego pogarszający się stan składali na karb zwykłej infekcji. Gdyby nie upór mamy chłopca, mogło dojść do tragedii.

Dziecko dosłownie otarło się o śmierć. Było już w bardzo poważnym stanie, gdy po sześciu dniach od połknięcia baterii w końcu zlokalizowano obce ciało. Z Tarnowa przetransportowano Piotrusia śmigłowcem do Uniwersyteckiego Szpitala Dziecięcego w Krakowie. - Przed zabiegiem usłyszałam od lekarza, że bateria wbiła się w przełyk koło aorty i dziecko może nie przeżyć - relacjonuje Ewa Piwowarska-Wózek, matka chłopca. Zabieg esofagoskopii zakończył się na szczęście pełnym sukcesem. Krakowscy lekarze wyciągnęli baterię.

Mama Piotrusia oczekuje jednak wyciągnięcia konsekwencji wobec lekarzy, którzy wcześniej w Tarnowie błędnie zdiagnozowali jej synka. Jej zdaniem, zbagatelizowali śmiertelne zagrożenie. Wszystko zaczęło się w długi majowy weekend. U pani Ewy trwały przygotowania do Pierwszej Komunii córki. Nagle bawiący się w domu Piotruś czymś się zakrztusił. Zaczął krzyczeć, wymiotował. Powiedział, że "połknął metal". Matka wezwała pogotowie. Karetka zawiozła chłopca na Szpitalny Oddział Ratunkowy.

"Po zbadaniu przez dyżurującego chirurga wykonano prześwietlenie brzucha. Dodatkowo wynik badania skonsultowano z chirurgiem dziecięcym. Zdecydowano o przyjęciu dziecka do dalszej diagnostyki i obserwacji w warunkach Oddziału Chirurgii Dziecięcej, na co jednak rodzice nie wyrazili zgody" - podkreśla w przesłanym nam stanowisku dyrekcja Szpitala św. Łukasza.
- Lekarz sam sugerował, że dziecko można poobserwować w domu, bo i tak w weekend żadne badania nie są wykonywane - twierdzi z kolei pani Ewa. Szpital zalecił zgłoszenie się do SOR, gdyby stan pacjenta się pogorszył.

Następnego dnia Piotruś dostał gorączki. Matka zadzwoniła na izbę przyjęć. Usłyszała, że dziecko mogło przy okazji złapać infekcję i powinna się z nim udać do pediatry. Posłuchała. Lekarz dyżurujący w ośrodku zdrowia zdiagnozował przeziębienie.
Matce wciąż nie dawała jednak spokoju myśl o baterii. Wybrała się na badanie ultrasonograficzne brzucha Piotrusia. Niczego nie wykazało. W trakcie prywatnej wizyty u pediatry usłyszała, że syn powinien mieć jeszcze wykonane rtg klatki piersiowej. - Tej pani doktor i jej kategorycznemu stwierdzeniu zawdzięczam to, że w końcu syna uratowano - mówi Ewa Piwowarska-Wózek.

Ale ratunek nie przyszedł od razu. Po wizycie u pediatry matka dzwoniła kolejny raz na izbę przyjęć szpitala. - Nie kazali mi przyjeżdżać - twierdzi.

8 maja stan trzylatka gwałtownie się pogorszył. Temperatura wzrosła, malec wymiotował, kaszlał. Na SOR zawiozła go babcia opiekująca się tego dnia chłopcem. Od chirurga miała usłyszeć, że rentgen klatki piersiowej nie jest potrzebny. Medyk wysłał małego pacjenta do przyszpitalnej poradni chirurgicznej. Tam do syna dołączyła pani Ewa, która dojechała z pracy w Nowym Sączu. Znowu usłyszała stwierdzenie o infekcji i sugestię kolejnej wizyty u pediatry.

- Dopiero po mojej stanowczej prośbie o napisanie na kartce, że dziecko nie ma ciała obcego, chirurg napisał skierowanie na oddział pediatryczny - podkreśla tarnowianka. Tam w końcu wykonano zdjęcie rtg klatki piersiowej dziecka. Baterię widać było na nim jak na dłoni.

Dalej wypadki potoczyły się błyskawicznie. Kilka godzin później lekarze w Krakowie usunęli baterię z przełyku Piotrusia.
Szpital w swoim oficjalnym stanowisku nie odnosi się do tej części relacji kobiety. Potwierdza tylko pojawienie się dziecka w SOR. "Po zbadaniu wykonano zdjęcie rtg klatki piersiowej, które ujawniło baterię tkwiącą w przełyku dziecka. W trybie pilnym, po ustaleniu miejsca w Klinice Chirurgii Dzieci Uniwersyteckiego Szpitala Dziecięcego w Krakowie-Prokocimiu, pacjent transportem lotniczym został przewieziony na dalszą diagnostykę" - czytamy.

Pani Ewa nie pojmuje, dlaczego od początku lekarze nie starali się o dokładną diagnożę. - Na izbie przyjęć pracują specjaliści, którzy mają ratować ludzkie życie. Tymczasem oni prawie zabili mi dziecko - mówi. W prokuraturze złożyła zawiadomienie o podejrzeniu popełnienia przestępstwa.

Artykuły, za które warto zapłacić! Sprawdź i przeczytaj
Codziennie rano najświeższe informacje z Krakowa prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!
"Gazeta Krakowska" na Twitterze i Google+

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Krokusy w Tatrach. W tym roku bardzo szybko

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na tarnow.naszemiasto.pl Nasze Miasto