Nauczyciel: mówili na mnie świnia, idiota, łamistrajk. Bo nie strajkowałem dla dobra moich uczniów! List
Nauczyciel nie strajkował, koledzy go wyśmiali. List
Dzień 2. Uczniów już nie ma. Tylko jedno pomieszczenie w szkole tętni życiem. Tam znajduje się większość kadry pedagogicznej. Po szkole przechadza się już tylko jej duch i utyskuje na śmiertelność nieśmiertelnych zasad. Dzień 3. Udaję się na egzamin gimnazjalny. Wita mnie grupa wystraszonych dzieciaków w galowych strojach. Nerwowo ściskają w dłoniach szkolne legitymacje i pęk długopisów. Z przerażeniem patrzą na mnóstwo obcych twarzy i niewiele rozumieją z rzeczywistości. A już na pewno nie mają świadomości, że są trybikiem w rękach wielkiej polityki. I nie mają pojęcia, ile zarabiają nauczyciele. Potulnie przekraczają progi „sali egzaminacyjnej”. W przyjaznej świetlicy, w której spędzali niegdyś tyle godzin, siedzą teraz ich sympatyczni wychowawcy. Zza drzwi słychać śmiechy i odgłosy szurających krzeseł oraz stukot otwieranej szuflady, w której pani ze świetlicy trzymała zawsze kolorowe kredki i pyszne czekoladki – na okoliczność, gdy jakiemuś maluchowi zrobiło się dziwnie smutno. Gimnazjalistom drżą ręce. Trudno im opanować nerwy. „Obcy” są, co prawda, sympatyczni, ale wychowawczyni tak dobrze ich znała, żartowała z nimi i umiała rozładować napięcie. Pani teraz jest jednak w tamtej zamkniętej świetlicy i podobno – właśnie intensywnie walczy.