MKTG NaM - pasek na kartach artykułów

Jedna z zielonogórzanek całe życie przepracowała w biurze i liczyła cyferki. Inna była prawniczką. Któregoś dnia zmieniły swoje życie

Eliza Gniewek-Juszczak
Eliza Gniewek-Juszczak
Wideo
od 12 lat
- Mam szczęście, że mogę swój czas, osoby bardzo dojrzałej poświęcić na coś, co bardzo lubię - przyznaje zielonogórzanka Ella Stanglewicz. Do końca maja warto odwiedzić RCAK. Na piętrze Centrum Kreatywnej Kultury grupa ReSet prezentuje swoje prace.

Piętro nowoczesnego Centrum Kreatywnej Kultury, które powstało dwa lata temu przy zabytkowej siedzibie Regionalnego Centrum Kultury w Zielonej Górze od końca kwietnia do końca maja jest miejscem prezentacji z pewnością jednej z najciekawszych wystaw malarskich w tym roku w mieście. To wystawa „Qurcze, wychodzi!”. Autorami są malarze „bez papieru”. Grupę prowadzi artysta malarz Zbigniew Szymoniak, który pilnuje, żeby nie mówili o sobie, że są amatorami, czy artystami nieprofesjonalnymi. I pyta, czy tak można by powiedzieć o Vincencie van Goghu, który za życia sprzedał zaledwie jeden obraz?

Ella poszła do RCAK-u z gotową koncepcją

– Mam szczęście, że mogę swój czas, osoby bardzo dojrzałej poświęcić na coś, co bardzo lubię. Kiedy maluję, zapominam o bożym świecie – przyznaje Ella Stanglewicz. Wysoka, szczupła blondynka. Krótka grzywka przykrywa jej czoło. Opowiada i uśmiecha się, malowniczo rozkładając ręce. Kiedy aparat fotograficzny utrwala ten moment, tylko na krótką chwilę się peszy. Pracowała w bibliotece I LO w Zielonej Górze.

– To nie jest zwykła biblioteka. Organizowanie wydarzeń kulturalnych jest wpisane w działalność – zapewnia. We wrześniu 2022 roku zwróciła się do dyrekcji RCAK-u z koncepcją funkcjonowania grupy malarskiej i propozycją prowadzącego. I dowiedziała się, że mogą ruszać od stycznia. Przyznaje, że większość grupy nie ma wykształcenia artystycznego, tzw. papieru.

– To zamyka nam drogę do BWA czy Muzeum Ziemi Lubuskiej, bo czego emerytki, miałyby tam szukać. Ale robimy postępy, pracujemy pod kierunkiem fachowca – mówi.

Grażka zaproponowała nazwę grupy

Grażka Wojciszewska przez 32 lata mieszkała w Niemczech. Wróciła do Zielonej Góry na emeryturę. Nosi okulary w modnych oprawkach, a gdy stoi obok obrazów, wiadomo, które są jej autorstwa, przewija się przez nie błękit miękkiego swetra, który ma na sobie.

– Musiałam znaleźć sposób na życie. Zawsze byłam aktywną osobą i ciężko mi było się odnaleźć w domu. Dlatego starałam się znaleźć coś dla siebie. Ale malowanie zawsze siedziało mi gdzieś z tyłu głowy. Tylko nie było nikogo, kto by mi dał przysłowiowego kopa. Nigdy też nie miałam czasu, bo dzieci, praca – opowiada. Z wykształcenia jest ekonomistką. – Całe życie przepracowałam w biurze i liczyłam cyferki – śmieje się.

Razem z mężem nie wyobrażali sobie życia na emeryturze poza granicami kraju. – Wróciliśmy, bo Zielona Góra jest naszym miastem, wyjeżdżając z Polski wiedzieliśmy, że tak będzie – opowiada. Tutaj zostawili przyjaciół, z którymi utrzymywali kontakt. I dzisiaj cieszą się wspólnie spędzanym czasem. Ale czasu jest sporo, stąd się wziął pomysł na zajęcie go malowaniem. Zaczęła od pejzaży. W twarzach kobiet i abstrakcjach zauważyła, że łatwiej pokazać emocje. A potem znów przerzuciła się na pejzaże. Wymyśliła nazwę grupy, bo jak tłumaczy, postanowiły z koleżankami zresetować przeszłość.

– Zebraliśmy się w nowe grono, zresetowaliśmy przeszłość i zabrałyśmy się za coś nowego – mówi o źródle nazwy. – Chcemy przede wszystkim sobie udowodnić, że coś potrafimy.

Potrafi nieraz cały dzień malować. Wystarcza wtedy tylko coś do picia, zapomina o jedzeniu, wszystkim. – Uważam, że każda z nas coś takiego odczuwa – dodaje.

Sama po sobie widzi, że rozwija się z pomocą Zbyszka Szymoniaka i koleżanek, które potrafią podpowiedzieć, jak malować.

– To daje mi radość, że coś tworzę i to się komuś podoba. Nieraz słyszę: „fajny obraz namalowałaś, widać w nim ciebie”. Chociaż ja cały czas siebie poszukuję – przyznaje.

Kiedy Elżbieta maluje, odpoczywa

Elżbieta Karczewska ma gładko zaczesane czarne włosy, delikatny makijaż. Potrafi szydełkować, haftować, robić na drutach. Przyznaje, że ma przypisane poczucie estetyki. W malowaniu znalazła sobie sposób na czas trzeciego wieku, który zaczęła całkiem niedawno, bo przeszła na emeryturę przed siedemdziesiątką. – Pracowałam całe życie w administracji, 50 lat w jednej instytucji. Siódmy rok bawię się w malowanie – mówi. Wcześniej nie wykazywała żadnego zainteresowania malowaniem. – Przyszłam na zajęcia taka zieloniutka i wszystkiego uczyłam się przy mistrzu – wyjaśnia i pokazuje ścianę z efektami swojej pracy. Preferuje abstrakcje. – Nie lubię postaci malować, martwa natura mnie nie interesuje. Maluję w różnych kolorach, szarościach i na wesoło. Tym razem poszłam w kwiaty. Malując, odpoczywam – mówi, ale zapewnia, że nie jest maniaczką malowania. Ma rodzinę i działkę, którym też poświęca czas.

– To nie jest tak, że nie mam nic poza tym. Muszę mieć dzień na malowanie. Budzę się wtedy z tą potrzebą. Lubię malować rano, przy świetle naturalnym. Koleżanki czasem po nocach malują, ja tak nie mam. Polubiłam szpachelkę. Te wszystkie moje prace nie są z pędzla, tylko ze szpachelki. Lubię olej i akryl. Akwarela mnie nie pociąga. Jak oglądam, podoba mi się, ale sama w to nie wchodzę – mówi.

Gośka powiedziała, że będzie malować

Gośka Boguszewicz zaczęła malować nagle, 1 stycznia 2021 roku. – Słyszałam o obrazach na litery. Miałam dostać taki w prezencie, ale niestety nie dostałam. Zdenerwowałam się, poszłam do sklepu plastycznego, zobaczyłam, że jest fajna, tania sztaluga. Kupiłam ją i blejtram. Postawiłam w domu. Mój syn zapytał, co to będzie. Powiedziałam, że będę malować! – opowiada ze śmiechem. Przyznaje, że bardzo czekała na swoją emeryturę, na którą przeszła w lutym tego roku. Jako prawniczka miała bardzo stresującą pracę. – Kiedy maluję, uspokajam się. To niesamowite. Zapach farby jest fajną perfumą. Mój pies tego nie lubi, ale dla mnie jest to idealne – zapewnia.

O malarstwie mówi, że to jest sposób na starość. – Jesteśmy w epoce, kiedy wszystko musi być młode. A my starzy, proszę zobaczyć, co my potrafimy zrobić! Kreatywność koleżanek jest niesamowita, kiedy zobaczyłam, co dziewczyny robią, to bardzo mnie zmobilizowało – mówi.

O Zbigniewie mówią mistrz

Grupa Reset działa od ponad roku, ale większość grupy zna się z różnych innych malarskich spotkań. Danuta Wytrykowska maluje od 14 lat. Wyjaśnia, że malowanie wynika z chęci robienia czegoś nowego, a kiedy to wychodzi, sprawia przyjemność. Cieszy się, że może malować w gronie takich koleżanek i mistrza Zbigniewa.

– Moim zdaniem, wielu profesjonalistów może zazdrościć, bo prawdopodobnie na różnym etapie mogliby nie doścignąć przynajmniej niektórych prac – chwali Zbigniew Szymoniak, który prowadzi grupę.

Przyznaje, że stara się oduczyć mówienia o nim mistrz. Ale widać, że ten zwrot wynika z szacunku i podziwu wyrażanego przez członków grupy. Szymoniak w 1982 skończył studia na Wydziale Malarstwa, Grafiki i Rzeźby w poznańskiej Państwowej Wyższej Szkole Sztuk Plastycznych w pracowni prof. Tadeusza Brzozowskiego. W 1983 roku wspólnie z Zenonem Polusem był inicjatorem Biennale Sztuki Nowej. To była nowa fala w polskim malarstwie.

– Trzeba zrozumieć, że za pomocą tanich środków, farb olejnych, pędzla, płótna można realizować ukryte pragnienia, spostrzeżenia, wrażliwości, a jeśli to się uporządkuje za pomocą techniki i odpowiedniej technologii procesów psychofizjologicznych, mogą wyjść fajne rzeczy – opowiada. – Nie zastanawiamy się nad tym, kto, ile ma talentu. Patrzymy, co powstaje i to jedną, drugą osobę inspiruje. Wzajemnie te prace podbijamy. Nie ma zawłaszczania, że to tylko moja praca. Dopuszczamy, że kolega, czy koleżanka podejdzie, zrobi jakąś kreskę za przyzwoleniem, jakąś plamkę i analizujemy, czy to jest dobre, czy rezygnujemy z tego. Cały czas praca analityczna jest potrzebna i przynosi fajne efekty – zapewnia.

Taki talent jest, jak terapia

Zbigniew Szymoniak przypomina, że obrazy powstawały od początku historii ludzkości. – Myślę, że w każdym drzemie talent, tylko nie każdy to sobie uświadamia. Do momentu, kiedy nie weźmie się pędzla i nie spróbuje, to każdy mówi, że to się nie da, a wszystko się da – przekonuje. – To tak, jak z matematyką, od razu nie robi się rachunków różniczkowych, najpierw trzeba przejść przez właściwe etapy. Jeśli talent pieścimy, to on się rozwinie, jeśli go schowamy, to tak jak w przypowieści, zakopany w ziemi nie przynosi efektu, trzeba go wydobyć, wyeksponować i oszlifować.
Szymoniak tłumaczy, że malarstwo daje radość, pozwala odkrywać przestrzeń, którą samemu próbuje się kreować.

– Wiadomo, że nie będziemy kreować na poziomie Pana Boga, stworzyciela wszechrzeczy, ale jakiś rodzaj odbicia tego jest możliwy. W obrazach to powstaje – wyjaśnia. – To jest rodzaj terapii, zamiast głupich myśli, mamy myśli twórcze.

Co się dzieje z obrazami?

Elżbieta rozdaje obrazy przyjaciołom na różne okazje. – Powiem szczerze, że ostatnio siódemki z przodu, dostają je na urodziny, bo my wszyscy znajomi jesteśmy mniej więcej w takim wieku – mówi z uśmiechem.
Danuta opisuje, że ma w domu ściany ubrane w najładniejsze swoje obrazy. – Nie wyobrażam sobie mojego mieszkania bez moich obrazów. Wszystko niech znika, ale niech moje obrazy zostaną – stwierdza. Dużo obrazów rozdała rodzinie i znajomym.
Gośka skończone dzieła rozdaje w prezencie lub umieszcza na strychu. Cieszy się, że mogła kilka pokazać na wystawie.

– Wernisaż się skończy, obrazy trochę powiszą i znów wrócą do domu – przyznaje Teresa Pasieczna, która maluje od 20 lat. Ma krótkie włosy o rudym kolorze. Do pracy przy przygotowaniu wystawy, jak wiele z koleżanek założyła wygodne dżinsy.

Teresa chciałaby, aby miasto wskazało miejsce na wystawy

We wtorek w południe, kiedy obrazy już prezentują się na ścianach, drabina jest schowana, a materiały sprzątnięte, jest czas na kawę, wodę, herbatę i czekoladę z migdałami. Panie siedzą obok siebie w sali z wielkimi oknami, przez które widać ul. Sienkiewicza i nowy mural z czerwonymi makami. To tutaj malują, ale dziś sztalugi stoją pod ścianami. Zachwalają swoją grupę i idealne warunki do malowania. – Atmosfera jest fajna. Polityka i tematy religijne są zabronione – przyznaje jedna.

– Mamy pasję i zainteresowania, nie mamy czasu myśleć o chorobach – mówi druga.
– Często rozmawiamy o malarstwie, nasz prowadzący nie tylko dużo nam udziela dobrych rad odnośnie malowania, ale też pięknie opowiada o sztuce – dodaje kolejna malarka.

– Z każdym wtorkiem młodniejemy – zapewniają.

Ale członkinie grupy mówią też o tym, jak bardzo by chciały, aby w Zielonej Górze było więcej możliwości pokazywania sztuki. – Brakuje nam miejsca, w którym mogłybyśmy pokazywać obrazy choćby za nieduże pieniądze, żeby nam się zwróciły koszty farb. Nie zależy mi na kwocie wygórowanej, ale zainteresowaniu ludzi – tłumaczy Teresa.

– Też na potwierdzeniu wartości – dodaje Zbigniew Szymoniak. – Ale, akurat ty nie powinnaś mieć żadnych kompleksów. Twoje obrazy znakomicie bronią się same.

Gośka uważa, że miasto powinno, gdzie tylko się da, organizować takie wernisaże pań na emeryturze, które nie siedzą w domu, czy nie bawią wnuków, tylko robią coś kreatywnego.

Grażka potwierdza, że chciałyby zaistnieć na kulturalnej mapie Zielonej Góry. – Malarstwo to dla nas sens życia. Chce się wstawać rano, złapać pędzel, przekazać emocje, myśli, to, co siedzi w głębi serca – przyznaje.
Grupie mało jest wtorkowych spotkań, dlatego we wrześniu jadą na trzydniowy plener do Wojnowa.

Zobacz też archiwalne artykuły:

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Jedna z zielonogórzanek całe życie przepracowała w biurze i liczyła cyferki. Inna była prawniczką. Któregoś dnia zmieniły swoje życie - Gazeta Lubuska

Wróć na gorzowwielkopolski.naszemiasto.pl Nasze Miasto