Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Bogusław Nowak, legenda Stali Gorzów, 29 stycznia ma urodziny. Jest naszą dumą!

red.
Bogusław Nowak urodził się 29 stycznia 1952 r. Jest legendarnym zawodnikiem Stali i wspaniałym, pogodnym człowiekiem. Najlepszego, Mistrzu!
Bogusław Nowak urodził się 29 stycznia 1952 r. Jest legendarnym zawodnikiem Stali i wspaniałym, pogodnym człowiekiem. Najlepszego, Mistrzu! arch. Bogusława Nowaka/arch. GL/Tomasz Gawałkiewicz/Stal Gorzów
Bogusław Nowak, legenda Stali Gorzów, 29 stycznia kończy 69 lat.

„W sumie prawie 20 lat byłem w żużlu jako zawodnik. Od lat jeżdżę na wózku inwalidzkim i musiałem sobie jakoś z tym poradzić. W tej mojej trudnej sytuacji postanowiłem nie obrażać się na Boga i na ludzi – mówi”.

Z okazji urodzin Mistrza przypominamy materiał o Nim, jaki ukazał się w Gazecie Lubuskiej. I życzymy Panu Bogusławowi samych radosnych dni!

Trudno o sezon bez sukcesu

Gdy spróbujemy przeanalizować karierę Bogusława Nowaka (rocznik 1952), trudno będzie znaleźć sezon bez sukcesu. Są tytuły mistrza Polski indywidualnie, w parach, z drużyną - nawet cztery razy z rzędu i wszystkie w barwach Stali Gorzów, jest też medal mistrzostw świata. Ale tę karierę zakończył dramatyczny wypadek. - W sumie prawie 20 lat byłem w żużlu jako zawodnik. Skończyłem bardzo źle, od 30 lat jeżdżę na wózku inwalidzkim i musiałem sobie jakoś z tym poradzić. Na pewno studia zrobione w tym czasie to mój wielki sukces. I to też zdecydowało, że w tej mojej trudnej sytuacji postanowiłem nie obrażać się na Boga i na ludzi, tylko spróbować wszystko to, co zdobyłem jako zawodnik i jako trener, przekazać dalej i zbudować coś pozytywnego dla tego sportu - podkreśla pan Bogusław.

Każdy chciał być Migosiem

Gorzów, lata 60. Duże podwórko przy ul. Matejki to miejsce spotkań dzieciaków. Króluje oczywiście żużel. - Rachewki od kół rowerowych, popychaczki z drutu i już się rozgrywało zawody. Każdy chciał być Pogorzelskim, Migosiem... - uśmiecha się pan Bogusław. - Ja najbardziej chciałem być Pogorzelskim, od samego początku ten facet mi pasował. Ciągle o to walczyłem, choć nie zawsze mi się udawało, bo to starsi dzielili nazwiska.
Później były wyścigi na rowerach. Mały Boguś brał „maszynę” ojca, wciskał się pod ramę i zasuwał.
- A na prawdziwy żużel też pan chodził? - podpytuję.
- Byłem kilka razy z ojcem. Raz nawet się zgubiłem na stadionie Stali, więc wzięli mnie do spikera i wołali rodziców - zdradza. - Parking był jeszcze od strony ulicy Śląskiej. Poszedłem tam, a za siatką... Taki byłem oczarowany tymi motocyklami, tymi zawodnikami, tym wszystkim, co tam się działo.
Gdy starszy brat, który już pracował, kupił popularną „fumkę”, dorastający Boguś wykorzystywał każdą okazję, by motocykl najpierw podczyścić, coś tam podkręcić i wreszcie pojeździć. Tam, gdzie dziś jest SP nr 15, rozciągały się wtedy pola. Był też park. - Piękne tereny do jazdy nawet crossowej. Górki, pagórki i las w końcu - opisuje pan Bogusław. - To były takie trzy, cztery lata, gdzie miałem już kontakt z motorem i ta chęć jazdy nakręcała się z każdą chwilą.

Pamiątka na całe życie

Był maj 1969 roku, gdy chłopcy dowiedzieli się, że Stal robi nabór do szkółki żużlowej. „Chodź, spróbujemy, chociaż raz na żużlówce... Tyle zawodów na podwórku... Będziemy mieli pamiątkę na całe życie...” - zachęcał kolega Zbyszek.
- Miałem wtedy jawę po bracie. Pojechałem na ten stadion, pamiętam, w poniedziałek. No i jak zobaczyłem tę chmarę chłopaków, to pomyślałem, że niemożliwe jest, żeby tam w ogóle się dostać - wspomina pan Bogusław, który uczył się wówczas na cukiernika w szkole gastronomicznej przy ul. Kosynierów Gdyńskich. - Tego dnia do szkółki żużlowej zapisało się 136 chłopaków! Andrzej Pogorzelski był trenerem, Zygmunt Szarabajko takim kierownikiem organizacyjnym i każdego pytał, co robi. Przeważali ślusarze, spawacze, tokarze. Gdzieś tam trafił się masarz, rzeźnik. Doszło do mnie i... cukiernik. Pogorzelski spojrzał na Szarabajkę, ten na niego: „Tego jeszcze nie było! Cukiernika nam tu brakuje”. Wyśmiali mnie na samym początku.
Ale klamka już zapadła, na liście adeptów zapisanych do szkółki widniało nazwisko Nowak. Trener Pogorzelski bardzo szybko eliminował kolejnych śmiałków. Błyskawicznie odpadali kozacy, którzy od razu chcieli zawojować świat i bez pamięci odkręcali manetkę gazu, co najczęściej kończyło się upadkiem. Tymczasem 17-letni Boguś pokonywał kolejne szczeble. - Mnie chyba uratowało to, że postanowiłem nie robić nic więcej niż to, co mi powie trener. Kazał na prostej otworzyć gaz, wejście w łuk pyr, pyr, pyr i od wyjścia znowuż gaz i całą prostą. To zaczynało procentować - relacjonuje. - Z tej armii Pogorzelski wybrał mnie, Fabiszewskiego, Woźniaka, Plecha, Jóźwiaka. Rembas przyszedł rok po nas. To był taki nabór, który w zasadzie stworzył przyszłą Stal.

To w Polsce nie miało miejsca

- Udało się w Stali zrobić coś, co w Polsce nie miało miejsca - zauważa pan Bogusław. - Pogorzelski każdego z nas przydzielił staremu zawodnikowi. Akurat z tej sympatii mnie wziął on pod swoją opiekę, Padewski wziął Plecha, Woźniaka - Jancarz, a Fabiszewskiego - Migoś, bo mieszkali w podwórku naprzeciwko siebie. No i tak się stało, że my, młodzi mieliśmy bardzo dobre oparcie. Każdy z tych starych starał się, żeby jego podopieczny był najlepszy. I w sprzęt, i w skóry nas zaopatrywali. To był okres idealnego wprowadzenia młodych zawodników do drużyny.

W 1971 roku do klubu przyszły cztery nowe jawy. Pogorzelski, Migoś, Jancarz, Padewski, Dziatkowiak... Chętnych na ten sprzęt było pięciu, sześciu zawodników. Dla Nowaka poprzedni sezon zakończył się upadkiem i wstrząśnieniem mózgu, w tym wyraźnie mu nie szło. - Pogorzelski uznał, że coś mi ze sprzętem nie gra i po wojnie, po dużej wojnie w klubie on mi wywalczył, że dostałem jedną z tych czterech nowych jaw. Taki łepek... - w głosie pana Bogusława słychać, że to było coś niewyobrażalnego.

Została prawie sama młodzież

W zespole zaczyna się wymiana pokoleń. - W poważnym wypadku Jancarz łamie udo. Dziatkowiak też bierze w tym udział, uszkadza sobie kręgosłup, kończy karierę. Rok później po tragicznym wypadku karierę kończy Migoś. W 1972 roku odchodzi Pogorzelski. Wykruszają się Jurasz i Pilarczyk - wylicza pan Bogusław. - Okazało się, że została prawie sama młodzież. Po pół roku nieobecności wrócił Jancarz, ze starych zawodników był jeszcze Padewski. Skazywano nas na pożarcie, na spadek z ligi... Myśmy ten 1972 rok przetrzymali, spadku nie było. Troszeczkę objechaliśmy się w Polsce, złapaliśmy doświadczenia i później to zaczęło bardzo mocno procentować. Zdominowaliśmy lata 70.
W sezonach 1973-1979 Stal nie schodziła z podium drużynowych mistrzostw Polski, a konkretniej - nie spadła nawet poniżej drugiego stopnia. W latach 1973 oraz 1975-1978 sięgnęła po złoto.

To było jego pięć minut

Przyjrzyjmy się jednak dokładniej sezonowi 1977. - To było moje pięć minut w tej dyscyplinie sportu. To był rok, gdzie wszystko mi wychodziło, gdzie wszystko wygrywałem - nie ukrywa pan Bogusław. Tytuł mistrza Polski wywalczył indywidualnie, w parach z Jerzym Rembasem i oczywiście z zespołem. Dorzucił srebro drużynowych mistrzostw świata, a także zwycięstwa w memoriałach - Alfreda Smoczyka oraz Bronisława Idzikowskiego i Marka Czernego. Indywidualnie złoto zgarnął w Gorzowie, w finale przegrywając tylko raz, w swoim ostatnim wyścigu. - Z Rembasem. To był wybitny startowiec - zaznacza. A zagadnięty o mistrzostwa świata we Wrocławiu, gdzie Polacy ulegli tylko Brytyjczykom, opowiada: - Bardzo mocno nam Czesi przeszkadzali. Mnie Vaclav Verner wsadził w płot, gdy wychodziłem praktycznie na pierwsze miejsce. Później były jeszcze dwie, trzy podobne sytuacje. A Anglicy zrobili swoje. Zresztą to był jeszcze okres, gdzie ciągle mieliśmy kompleks Zachodu, gdzie oni sprzętowo nas przewyższali. Takie motocykle, gadżety, linki, rączki, osłonki - to była dla nas nowość.

W roku 1978 pan Bogusław rozpoczął studia stacjonarne na AWF-ie w Gorzowie, które ukończył z wyróżnieniem. Ale pogodzenie nauki ze sportem momentami graniczyło z cudem. Przyznaje, że czasami nie dawał rady przygotować do zawodów siebie i sprzętu. Chciał nawet rzucić żużel. Kryzys jednak minął. - Wróciłem do sportu, ale już bardzo interesowała mnie trenerka. W 1981 roku na minitorze przy ulicy Cichej spotkałem Franczyszyna i Daniszewskiego. Tam się nimi zająłem. Dwa lata zabawy, treningów, w 1982 wziąłem ich na duży tor... I trzeba powiedzieć sobie wyraźnie, że w 1983 jako najmłodsza i najlepsza para w Polsce pomogli nam zdobyć ostatniego mistrza Polski w okresie przed transformacją. Uznałem, że to jedyny kierunek, żeby wychować dobrych zawodników - nie ma wątpliwości pan Bogusław.

„Na koniec świata idę!”

Sezon 1983 był pewnym przełomem. W roli trenera Stali rozpoczął go Jancarz - fatalnie, a zakończył Nowak - po mistrzowsku. Sytuacja cokolwiek niezręczna... - Wiedziałem, że Jancarzowi należy się bezsprzecznie, żeby on tu był trenerem - stwierdza pan Bogusław. Wyjściem z impasu okazała się oferta z Tarnowa, który od kilkunastu lat bezskutecznie dobijał się do pierwszej ligi. - Zdecydowałem się: na koniec świata idę! Spróbuję się, bo miałem swoje trenerskie marzenia i wizje - dodaje pan Bogusław. Od roku 1985 był jeżdżącym trenerem Unii i od razu wprowadził ekipę do pierwszej ligi. - Trzeba powiedzieć uczciwie, że ja tu tylko przeniosłem wszystko, co miałem w Stali. Pracę w warsztacie, obowiązki zawodników, jeden dzień na ogólnorozwojówkę i regenerację sił, bardzo intensywne treningi, które dawały w d..., jazda po pięć, sześć okrążeń, i sprawdziany, które mobilizowały - wymienia.

Przy minitorze działała szkółka, o którą zahaczył Jacek Rempała, w której pierwsze kółka kręcił Mirosław Cierniak. - Ale nie dane mi było specjalnie długo tam pracować. Trzy lata, w czwartym roku w maju już miałem wypadek - kiwa głową pan Bogusław. - A w kwietniu miałem dwa ostrzeżenia, upadki poważne. Raz na mnie najechał Stenka z Wybrzeża, a później z Toruniem Kuczwalskiemu na wejściu w łuk defektuje motocykl, ja uderzam w tylne koło i prosto w bandę. Że stamtąd wyszedłem, to jest mały cud.

Trzy lata walki o powrót

4 maja 1988 roku, finał mistrzostw Polski par klubowych w Rybniku. Nowak wciąż poobijany i obolały po wypadku w meczu z Apatorem, chociaż trzy dni wcześniej w Lesznie zacisnął zęby i przywiózł 15 punktów w sześciu startach. - No nic, spróbujemy - sam sobie dodawał otuchy. - Zaczęliśmy ten finał. Później puściłem za siebie Kapustkę, źle się czułem. Ale ostatni bieg to mówię: Pojadę! No i prowadziłem prawie o całą prostą. Obejrzałem się, nikogo nie ma. A cały czas krążyłem pod płotem, bo tam była korzystna ścieżka. A tutaj, myślę, jeden łuk pojadę sobie po małej. No i nie byłem przygotowany na to, że tam były dwie, trzy dziury. Potężne. Jedna wyrwała mi kierownicę z ręki. Siadłem na tyłek, w zasadzie nic sobie nie robiąc. Dopiero Dzikowski z Gdańska, nie widząc mnie leżącego, z całym impetem wpadł na mnie, łamiąc mi kręgosłup, łopatkę, żebra, przebijając płuca... Prawie miesiąc byłem nieprzytomny w szpitalu, ratowano mi życie. Miałem potem żal, bo w przypadku uszkodzenia kręgosłupa liczą się godziny i musi być zabieg, bo inaczej nie ma żadnych szans. I tak się stało...
Cztery operacje, rehabilitacja, sponsorowany przez Azoty wyjazd do renomowanej kliniki w Goeteborgu... - Po trzech operacjach nie mogłem nawet siedzieć, dopiero po czwartej - wskazuje pan Bogusław. Kryzys, spotkanie z redemptorystą w Tuchowie pod Tarnowem, duchowe wzmocnienie, przewartościowanie wiary, rekolekcje jedne, drugie... W sumie ponad trzy lata walki o powrót.

Mieszkanie szybko się znalazło

- Podjąłem się trenowania dzieci na minitorach - mówi pan Bogusław. Sam wyszedł z taką propozycją do działaczy z Tarnowa. I zabrał się za organizowanie grupy. Tomasz Budzik, Paweł Baran, nawet Janusz Kołodziej się przewinął. - Zacząłem bywać na treningach, na meczach Unii. Niestety, nie podobało się to moim kolegom - ubolewa. - Jak zobaczyli mnie tam na tym wózku inwalidzkim... Wreszcie kierownik drużyny opisał w miejscowej gazecie, że Nowak przyjechał na mecz do Rzeszowa, pojawił się w parkingu, zestresował zawodników i przegrali.
W Tarnowie nie było już czego szukać. Pan Bogusław pojechał na wakacje do Gorzowa, a tam... - Dyrektor klubu Antoni Galiński mówi: Słuchaj, jak chcesz, załatwimy ci mieszkanie, trenuj! Znalazłem sponsorów, którzy kupili pierwsze motocykle. Zostałem zatrudniony w Stali. Mieszkanie rzeczywiście szybko się znalazło, na parterze przystosowanym do wózka – chwali.

Największy problem jest z mamami

- Zastanawia mnie jedno. Jak przekonywał pan rodziców tych chłopców? Przecież trener na wózku inwalidzkim jest antyreklamą żużla - wtrącam.
- Dokładnie - zgadza się pan Bogusław. - Największy problem jest z mamami, bo to one są tym najbardziej przerażone. Ale udawało mi się je przekonać. Po pierwsze ten chłopak wcale nie musi być żużlowcem. My tu się bawimy, pozna życie w grupie, pracę przy sprzęcie, nauczy się czegoś, co przez całe życie będzie przydatne. Po drugie to jest sport dla pasjonatów, którzy od najmłodszych lat dostają gorączki, jak widzą motocykl. Pani może mu dzisiaj zabronić, ale nie wiem, czy pani wypleni z niego tę chęć jazdy. Jak on będzie miał 18 lat, to nie będzie pani pytał, czy może sobie kupić ścigacza, tylko kupi i pojedzie w drogę. I wtedy pani będzie musiała się modlić i płakać, bo to najczęściej źle się kończy. Gwarantuję, że moi chłopcy są sto razy lepiej przygotowani do tego, żeby usiąść na motocykl. To przemawiało do rodziców.

Mistrz uczył mistrza

Przez minitor u pana Bogusława przewinęło się ponad 150 chłopaków, 60 zdobyło licencję Ż. - Był i Krzysio Cegielski, i Paweł Hlib, który też zapowiadał się na gwiazdę naprawdę największego formatu. Aszenberg, Kwiatkowski, Dąbrowski, Szewczykowski... - przypomina trener. - Oczywiście całym podsumowaniem, całą radością moją jest Bartek Zmarzlik, który sześć lat na minitorze w Wawrowie uczył się tego rzemiosła. Myślę, że w najbliższym czasie może zdobyć ten tytuł i to będzie zwieńczenie moich marzeń.

- W sumie prawie 20 lat byłem w żużlu jako zawodnik. Skończyłem bardzo źle, od lat jeżdżę na wózku inwalidzkim i musiałem sobie jakoś z tym poradzić. W tej mojej trudnej sytuacji postanowiłem nie obrażać się na Boga i na ludzi -

mówi Bogusław Nowak, legenda Stali Gorzów. We piątek, 29 stycznia, kończy 69 lat.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Powrót reprezentacji z Walii. Okęcie i kibice

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na gorzowwielkopolski.naszemiasto.pl Nasze Miasto