Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Od roku w hotelu Mieszko jest mała Ukraina. Jak żyje się tu Ukraińcom?

Jarosław Miłkowski
Jarosław Miłkowski
W gorzowskim hotelu Mieszko żyje 410 Ukraińców.
W gorzowskim hotelu Mieszko żyje 410 Ukraińców. Jarosław Miłkowski
- Po wybuchu wojny mój syn przez dwa tygodnie nie chciał rozmawiać – mówi Julia z Wołynia. - Gdy potężny samolot z bombami leciał nad blokiem, cała piwnica drżała. Zrozumiałam wtedy, że jeśli spadnie bomba, blok się zawali i będzie po nas – mówi z kolei Natalia z Charkowa. Od prawie roku żyją w hotelu Mieszko w Gorzowie. Dziś jest tu 410 uchodźców. Od wybuchu wojny na Ukrainie przewinęło się ponad 800…

- Nocy z 23 na 24 lutego nie przespałam. Czytałam wtedy wiele informacji. Około 4.40 widziałam pierwszą rakietę. Spadła na pole koło naszego bloku. To było straszne – mówi mi Natalia Utkina z Charkowa. Jest matką 3-letniej Mariny i 14-letniej Dariny. Od prawie roku żyje z córkami w gorzowskim hotelu Mieszko.

Jeszcze kilkanaście miesięcy temu największy w mieście hotel służył przyjeżdżającym do Gorzowa turystom czy biznesmenom. Teraz nie ma tu żadnego turysty, mieszka za to 410 uchodźców. Przy okazji rocznicy napaści Rosji odwiedzam hotel by zobaczyć, jak rok po wybuchu wojny żyją tu ci, którzy przed nią uciekali. Uciekali bardzo często z niczym. Co rodzina, to inna historia. Ja poznaję historię dwóch z nich.

Nie chciałam uciekać

- 23 lutego położyłam się spać. Rano zadzwoniła do mnie mama i powiedziała, że zaczęła się wojna. Myślałam, że mówi głupoty, a ona, że do Łucka (niecałe 50 km dalej – dop. red.) przyleciała rakieta - mówi z kolei Julia Demczuk z 4-tysięcznych Kołków na Wołyniu. W hotelu w Gorzowie od dziesięciu miesięcy mieszka z 7-letnim synem Arsenem i 18-letnią już córką Anną.
- Nie chciałam uciekać, ale mąż mnie do tego namawiał. Powiedział, że mam wyjechać, bo nie wiadomo, co będzie dalej. Sam spakował nam torbę. Mi było ciężko. Spakował ręcznik, mydło, jakąś koszulę dla dzieci. Zawiózł nas w stronę granicy z Polską. Był 25 lutego. Przed granicą była już 18-kilometrowa kolejka. Wolontariusze dowieźli nas do przejścia granicznego - opowiada pani Julia. 26 lutego zamieszkała w Zamościu u znajomej mojej mamy. Dwa miesiące później trafiła do Gorzowa.
- Dowiedziałam się, że tu można zamieszkać, że jest tu pan, który pomaga Ukraińcom i ich przyjmuje – mówi kobieta.

Kilka miesięcy dochodzili do siebie

Ten pan to Les Gondor. Pod koniec lat 90. był prezesem żużlowej Stali Gorzów, później właścicielem piłkarskiej Pogoni Szczecin. Od ponad 20 lat należy do niego hotel Mieszko w śródmieściu Gorzowa.

- Trudno było powiedzieć „nie”, gdy na granicy były tysiące ludzi – dzieci, matki… I wszyscy w potrzebie – mówi Gondor o sytuacji sprzed roku. – Hotel wypełniliśmy w tydzień. Wtedy mieliśmy 300 miejsc, ale później w jednym miejscu coś przesunęliśmy, w innym przestawiliśmy i zaczęliśmy zwiększać liczbę pokoi. W apartamentach mogą mieszkać całe rodziny. Najliczniejsza rodzina jest sześcioosobowa: dzieci, mama, babcia. Najwięcej osób jest z Zaporoża, kilka osób z Krymu, są u nas przeważnie osoby ze zbombardowanych miejsc – wylicza.

Kto mieszka w hotelu? - Przeważnie są to matki z dziećmi, są osoby niepełnosprawne, osoby starsze. Są rodziny, gdzie jest matka, ojciec i troje dzieci. Jak sobie przypominam pierwsze tygodnie, to ludzie byli przestraszeni. Dla dzieci to była największa trauma – mówi Gondor. Dochodzenie do siebie zajmowało uchodźcom kilka miesięcy: – Nabierali zaufania, wyczuli, że my z serca chcemy pomóc, że mogą mieć warunki zbliżone do domowych

- Chyba każde dziecko przeżyło wybuch wojny. Arsen, mój syn, przez dwa tygodnie nie chciał rozmawiać. Ja sama chyba też taka byłam… Teraz chyba wszystko jest już dobrze – mówi pani Julia.

- Na początku po wybuchu wojny to było szok. Pierwsze dni, do 4 marca, mieszkaliśmy w piwnicy. Całe dni, noce, może z godzinną przerwą były odgłosy a to bomb, a to rakiet, a to automatów. Gdy potężny samolot z bombami leciał nad blokiem, cała piwnica drżała. Zrozumiałam wtedy, że jeśli spadnie bomba, blok się zawali i będzie po nas – mówi z kolei pani Natalia. Tamto przerażenie przeważyło, że zdecydowała się wyjechać z dziećmi do Polski.

Żyć w Charkowie już się nie dało. Wystarczyło wyjść z piwnicy na pięć minut, by zobaczyć zniszczony pod blokiem ukraiński czołg, spalone samochody czy rzucane granaty. Z Charkowa do granicy ukraińsko-rosyjskiej jest mniej niż 40 km.

– Rosyjscy żołnierze w lesie pod Charkowem byli od początku wojny – mówi Ukrainka, a ja widzę, jak bardzo mocno przeżywa wspomnienia sprzed roku. Nie mam sumienia pytać dalej, co się działo 12 miesięcy temu. Tym bardziej, że mam świadomość, że na Ukrainie został jej mąż. Gdy pani Natalia o tym wspomina, jej oczy się łzawią. Nie jestem w stanie wyobrazić sobie, jak musi cierpieć z powodu rozłąki. Do Gorzowa Utkina przyjechała 7 marca. Ona i dzieci są jednymi z najdłużej mieszkających w hotelu uchodźców.

- Wszystkie żony boją się o swoich mężów. Każdy zna kogoś, komu ktoś bliski zginął – mówi pani Julia, druga z moich rozmówczyń. Jej mąż też na razie nie dostał powołania do wojska.

80 proc. to kobiety

Szacuje się, że w Lubuskiem może być około 40 tys. Ukraińców. Po kilkanaście tysięcy żyje w Gorzowie i w Zielonej Górze, pozostała część w mniejszych miejscowościach naszego regionu. Z badań, które przeprowadziła gorzowska firma Audit HR wynika, że wśród uchodźców około 80 proc. stanowią kobiety (najwięcej z nich to panie po 40. roku życia), a około 20 proc. to mężczyźni. Panowie przeważnie są po sześćdziesiątce. Ukrainy nie mogą bowiem opuścić mężczyźni między 18. a 60. rokiem życia. Są jednak wyjątki: z kraju może wyjechać np. inwalida czy ojciec co najmniej trojga dzieci.

- Przez ten rok przewinęło się u nas około 800 osób, łącznie z tymi czterystoma, które są teraz. Duża część z tych 400, która tu była, wróciła z powrotem na Ukrainę. Było to kilka miesięcy temu, kiedy był moment, że nasilenie bombardowań było mniejsze, więc część ludzi wróciła do zachodniej części Ukrainy. Inni wyjechali do różnych państw. Jedna rodzina do Kanady, kolejna do USA, inni do Niemiec. Szukają miejsca, bo nie każdy ma do czego wrócić – mówi Les Gondor.

Nie każdy się odnajduje

Na ile sytuacja rodzinna pozwala, część z tych, którzy żyją w gorzowskim Mieszku, stara się pracować. Pani Julia, z zachodniej części Ukrainy, przyjeżdżała do Polski do pracy jeszcze przed wojną. Dobrze mówi po polsku. Z zawodu jest kucharką, przed wojną pracowała w cukierni. Dziś w jednym sieciowych punktów gastronomicznych przyrządza gorzowianom kebaby. Od niedawna pracuje z nią też córka, która sama nauczyła się polskiego.

Pani Natalia z kolei cały czas szuka pracy. Nie może jednak znaleźć na razie zatrudnienia, które pozwalałoby jej odbierać codziennie młodsze dziecko z przedszkola.
- Polacy by oczekiwali, żeby wszyscy z Ukraińców pracowali, byli samodzielni, a to nie jest tak. Jeśli jest matka z dwojgiem dzieci, z których jedno chodzi do przedszkola, a drugie do szkoły, to kiedy ta matka ma iść do pracy?! Można podnieść argument, że Polki potrafią pogodzić macierzyństwo z pracą. Pamiętajmy jednak, że to są ludzie z innego kraju. Nie wszyscy znają język, nie wszyscy dają radę. Niektórzy sami chorują lub mają chore dziecko. Czasami dziecko nie chce chodzić do polskiej szkoły, bo w niej nie nadąża. To nie jest takie proste, że wszyscy potrafią odnaleźć się w obcym kraju. Poza tym mają traumę, kłopoty finansowe, to oprócz tego wiele innych problemów, choćby takich, że zburzono im dom, że ktoś w rodzinie został zabity – mówi Les Gondor.
On sam też w swoim życiu mieszkał za granicą, więc doskonale wie, jak ciężki jest los uchodźcy, imigranta. Stara się więc, by w hotelu Ukraińcy czuli się jak w domu. Widać to na zdjęciach z ostatnich miesięcy.

W hotelowej recepcji jest bardzo gruba księga pamiątkowa, która dokumentuje co ważniejsze wydarzenia ukraińskiej społeczności. Na zdjęciach zrobionych przy okazji świąt widzę duchownego obrządku wschodniego. Na zdjęciach z Tłustego Czwartku – górę pączków. Są też fotografie z ubiegłorocznego Dnia Dziecka… To był dzień, który w pamięci właściciela hotelu zostanie chyba do końca życia. Dlaczego?

Piekiełko zamienione w Niebo

- Urodziłem się 1 czerwca, więc nasi mieszkańcy zrobili mi urodziny. Przygotowali cały program, trwał koło godziny. Dzieci mówiły wiersze, śpiewały. Wiele urodzin już miałem w swoim życiu, ale takich nigdy nie miałem. Aż mi się łezka zakręciła w oku – mówi Gondor. Gdy rozmawiamy o książce pamiątkowej, w której jest także mnóstwo rysunków dzieci, dodaje: - Na pewno tworzy się u nas mała historia. Na pewno w hotelu Mieszko jest mała Ukraina, ale też jedna wielka rodzina. My się tak traktujemy. Jeśli ktoś jest chory, to my się nim zajmujemy – mówi.

Rodzinną atmosferę w hotelu mam okazję poczuć przy okazji obiadu. Na ogromną jadłodajnię zostało przerobione miejsce, w którym przez wiele lat była dyskoteka. Jest gwarno, żywiołowo, czuć życie i – na ile to w sytuacji wojny – radość. A gdy widzę uśmiechy dzieci i gdy dosiadają się do nas Ukraińcy, trudno nie pomyśleć, że Gondor nie jest dla nich żadnym właścicielem hotelu czy prezesem, tylko „wujkiem”. Żartujemy nawet, że Piekiełko, jak nazywała się dyskoteka, w której jest teraz jadłodajnia, zamienione zostało na „Niebo”.

- Póki ta wojna trwa, trzeba pomagać - mówi Gondor. Na to, by w hotelu mogli mieszkać Ukraińcy, dostaje rządowe pieniądze (70 zł na osobę za dzień, od 1 marca – zgodnie z uchwałą – dorośli będą już płacili połowę). Inflacja robi jednak swoje. – Dostaliśmy rachunek za gaz 430 tys. zł za miesiąc – mówi. By uchodźcy nie chodzili głodni, z pomocą przychodzą mu jednak inni, m.in. znajomi z czasów, gdy był prezesem klubu żużlowego. Co jakiś czas przyjeżdżają z kartonami owoców czy makaronów. Pomoc cały czas jest bowiem potrzebna.

- Mąka, ryż, olej czy inne produkty żywnościowe zawsze się przydadzą – mówi Gondor, gdy pytam, jak gorzowianie mogą pomóc Ukraińcom. Z tego, że fala spontanicznej pomocy, która była rok temu, już dawno minęła, chyba każdy zdaje sobie sprawę. W internecie nieustannie trwa też zbiórka pieniędzy „#Mieszko dla Ukrainy” (znaleźć ją można bez problemu).

Nie każdy wróci do domu

Co będzie z Ukraińcami, gdy już skończy się wojna?
- Dużo ludzi tu zostanie, bo dużo z Ukraińców już tu pracuje – mówi Julia Demczuk z Wołynia. – Gdyby dziś skończyła się wojna, wróciłabym od razu – dodaje.

- A ja bym od razu nie wróciła – dodaje Natalia Utkina. – Chciałabym, ale najpierw Charków musiałby zostać rozminowany. Dziś całe miasto jest w minach. Niebezpiecznie byłoby tam jechać. Kiedyś pokój jednak nastanie – mówi.
- Kiedy? – pytam.

- Kiedy Rosja rozpadnie się na kilka kawałków – mówi pani Natalia.
- Za dzień, za miesiąc, za rok… Kiedyś ta wojna musi się skończyć – dodaje z kolei Les Gondor. Nie jest wykluczone, że gdy już tak się stanie, w części jego hotelu dalej będą mieszkać Ukraińcy. Przypominanie turystom, biznesmenom, że Mieszko znów będzie obiektem typowo hotelarskim, trochę zajmie: – Możliwe, że część hotelu przerobimy na mieszkania stałe – mówi Gondor.

Czytaj również:
Ilu uchodźców z Ukrainy trafiło do Gorzowa od wybuchu wojny?

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Strefa Biznesu: Uwaga na chińskie platformy zakupowe

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na gorzowwielkopolski.naszemiasto.pl Nasze Miasto