Jechałam na przystanek pierwszy raz, wiele wcześniej o nim słysząc i czytając, miałam więc jakieś przekonanie o tym festiwalu. Byłam pewna, że będzie to doświadczenie niepowtarzalne i jedyne w swoim rodzaju. Teraz stwierdzam, że się nie zawiodłam i chętnie tam wrócę za rok.
Na stacji stawiłam się już o piątej rano, skracając tym samym mój sen do dwóch godzin. Pociąg miał zostać podstawiony za 3 godziny, ale w końcu przezorny zawsze ubezpieczony. Na dworcu od razu można było rozpoznać woodstockowiczów. Glany albo trampki na nogach, duży plecak, strój niezbyt wyszukany, a w zasadzie taki już tylko do zdarcia. Tłum był spory, a wręcz bardzo duży, ale chyba każdemu udało się dostać do pociągu. 4 dni później okazało się, że był to tylko wstęp do tego, co działo się przy okazji powrotu.
Znalazłam miejsce na górze, pozwalając sobie na luksus posadzenia plecaka obok siebie. W naszym pociągu nie grała muzyka, ale zewsząd dochodziły dźwięki gitary i śpiewających grupek osób. Dochodził też syk otwieranych puszek od piwa, bo przecież kilkudniowe 'piwko-time' zaczyna się już w pociągu. Były też osoby, które 'nadsypiały' nadchodzące trzy dni.
Podróż zleciała bardzo szybko, ludzie wysiadając tryskali energią. Jako nowicjuszki nie wiedziałyśmy gdzie się ruszyć, ale przyjaźni woodstockowicze szybko udzielili nam informacji. Chcąc dostać się na festiwal trzeba pokonać jakieś 4 km od Kostrzyna. Można wybrać opcję pieszo, albo wypchanym po brzegi autobusem za 3 zł. My wybrałyśmy ta drugą, wygodniejszą opcję.
Polecamy:
Serwis Specjalny: 18.Przystanek Woodstock
Zostań sportowym reporterem naszego serwisu
Serwis Nasze Miasto jest dla Ciebie!
Bohaterka Senatorium Miłości tańczy 3
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?