Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Pilipiuk: Wrocław to zachód moich zainteresowań

Michał Potocki
Michał Potocki
Przerażają mnie ludzie - mówi Andrzej Pilipiuk, autor cyklu o Jakubie Wędrowyczu.

Andrzej Pilipiuk - pisarz literatury fantastycznej, autor kilkunastu książek, ponad stu opowiadań i 19 tomów cyklu o Panu Samochodziku. Współtworzy tom opowiadań "Zakochany Wrocław".**Pisarz wyznał nam m.in., czego się boi i dlaczego tak rzadko zapuszcza się na Zachód.
Przyjechał pan do naszego miasta w poszukiwaniu tematu do tomu "Zakochany Wrocław" czy tylko na spotkanie z czytelnikami? **

W zasadzie opowiadanie mam już napisane. We Wrocławiu bywałem parokrotnie. Teraz przyjechałem tutaj, żeby spotkać się z czytelnikami.

Czy akcja opowiadania jest umieszczona we Wrocławiu, w Breslau, czy może we Wratislavii?
Akcja będzie się rozgrywała współcześnie we Wrocławiu, aczkolwiek pewne odniesienia sięgną daleko w głąb historii. To będzie opowieść o miłości tragicznej, niespełnionej. Ponieważ jestem pisarzem fantastą, znajdzie się tam również wątek fantastyczny, ale daleko odbiegający od stereotypów.

Łatwo było umieścić akcję właśnie w tym mieście?

Napisałem wiele opowiadań, których akcja rozgrywa się w miastach. Przeważnie robię tak, że znajduję sobie scenerię, potem wymyślam, jaką historię można tam opowiedzieć, następnie znajduję bohatera, przez którego można ją pokazać. Tu było troszeczkę inaczej, bo miasto dostałem "z góry", a dalej pracowałem już swoim torem.

Przygotowywał się pan jakoś specjalnie do zbudowania obrazu Wrocławia w opowiadaniu?

Bywałem we Wrocławiu nie raz. Większość rzeczy pamiętałem, niektóre szczegóły sprawdzałem w internecie, a będąc tu przejazdem raptem tydzień temu przeszedłem się, żeby sprawdzić, czy gdzieś nie nawsadzałem baboli.

To będzie pierwsze "zachodnie" opowiadanie Pilipiuka?

Wrocław jest trochę na zachód od moich zainteresowań. Staram się pisać literaturę kolonialną, dlatego opisuję często Litwę, Łotwę, Białoruś, Ukrainę, zahaczam o carską Rosję. W kierunku zachodnim nie zapuszczałem się nigdy. Uczyłem się niemieckiego w liceum i zdałem z niego maturę na ocenę mierną. Gdybym chciał więcej pisać o Wrocławiu, musiałbym załapać niemieckie konteksty tego miasta. Kultura teutońska jest mi obca, a nawet wroga.

Myślałem, że skoro na dzisiejszym spotkaniu we Wrocławiu jest też Andrzej Ziemiański, to będzie pan brał u niego korepetycje z historii Wrocławia...

Swego czasu brałem poniekąd korepetycje u Andrzeja Ziemiańskiego, nie wprost, ale czytając i analizując jego prozę. Na tym polega zawód pisarza, podpatrujemy tych lepszych, dekodujemy ich metody, próbujemy udoskonalać, konfrontować, żeby zbudować własny styl.

Od kogo najwięcej się pan nauczył w sferze warsztatowej czy w zakresie tematów?

Pomysły staram się wygrzebywać w literaturze popularno-naukowej, ciężko byłoby jednak pisać w podobnym stylu. Bardzo dużo dała mi analiza powieści Juliusza Verne'a, który doskonale pewne rzeczy rozgrywa, chociaż jest to ramotka. Trzeba było sięgać do bardziej współczesnych autorów: Janusza Zajdla, Konrada Lewandowskiego czy Aleksandra Grina. To jest taki zawód, gdzie wielu rzeczy człowiek uczy się, obserwując efekty pracy innych i zastanawiając się, jak je osiągnęli.

Andrzej Ziemiański nazwał kiedyś pańską "Weźmiesz czarno kurę" "Blade Runnerem" w klimatach "Samych Swoich".

Z tym "Blade Runnerem" to trochę przesada. To jednak nie jest aż tak wysoki poziom.

Gatunkowo do Dicka panu jest daleko.

Dick był bardziej surrealistą niż fantastą i jego proza zupełnie mi nie podchodzi, aczkolwiek "Blade Runner'a" uważam za dobry film, oparty na niezłej książce.

To jednak bliżej panu do Chęcińskiego?

Może trochę tak. Atmosfera zdrowego wiejskiego odwetu zawsze była bliska memu sercu.

Broni się pan przed etykietką twórcy fantasy, którą często się panu przypina.

Dla mnie fantasy to są elfie łuczniczki, krasnoludy z toporami i cała reszta podobnej ferajny. Nie tworzę takich rzeczy poza jednym opowiadaniem, które kiedyś napisałem dla sprawdzenia, czy potrafię ("Błękitny trąd" - przyp. red.). Nie piszę heroic fantasy, magii w moich książkach jest niewiele. Nie chcę, żeby ktoś, kto jest wielbicielem Sapkowskiego i Tolkiena, rzucił się na moje książki i się rozczarował.

Dlaczego postanowił pan kontynuować cykl o Panu Samochodziku Zbigniewa Nienackiego?
Nie miałem z czego żyć. Nikt nie chciał drukować Wędrowycza. Pojawiła się okazja, żeby żyć z pisania. Było to wyzwanie, bo pisałem cztery książki rocznie, nie licząc mojej oryginalnej twórczości. Wydałem 19 tomów kontynuacji przygód Pana Samochodzika i bardzo ciepło wspominam tamten okres.

Rozumiem, że po skończeniu archeologii nie znalazł pan pracy w zawodzie.

To był akurat okres wielkiej dziury gospodarczej, gdy bezrobocie sięgało 22 proc. Roboty nie było żadnej. Pisałem artykuły, próbowałem się zaczepić w paru warszawskich gazetach i pracowałem nad kontynuacją przygód Pana Samochodzika, co pozawalało wiązać jakoś koniec z końcem.

Jest pan ojcem Jakuba Wędrowycza, jednego z najpopularniejszych bohaterów polskiej fantastyki. Skąd się wziął?

To przypadek. Pisałem "Norweski dziennik", gdzie występuje Maciek Wędrowycz, kumpel głównego bohatera, nastolatek, który ma kuku na muniu i dziesięć idiotycznych pomysłów na minutę. Postanowiłem tę postać pogłębić psychologicznie i wyjaśnić, czemu on jest takim świrem. Wymyśliłem, że psychikę zwichnęły mu pobyty na wsi u dziadka, który był kompletnym wariatem.

Nadużywającym na dodatek alkoholu i ostrych narzędzi.

Zacząłem kombinować, jaki musiałby być dziadek, żeby trwale zmienić psychikę nastolatka i stworzyłem postać takiego agresywnego starucha z okolic moich rodzinnych Wojsławic, chłopa, co żywemu nie przepuści, kłusownika, bimbrownika, który w pierwszym błysku był jeszcze hieną cmentarną. Zwichnięcie nastąpiło na skutek prób wtajemniczenia wnuka w sekrety hobby dziadka. Potem stwierdziłem, że ciekawsze będzie, jeśli Jakub zostanie egzorcystą, uważanym za hienę cmentarną.

A dlaczego takie ważne miejsce w pana książkach odgrywają Wojsławice?
Urodziłem się w Warszawie, mieszkam w Krakowie, ale pochodzę z Wojsławic. Była to próba uhonorowania rodzinnych stron. Próba zakończona dość tragicznie, bo nie wszyscy mieszkańcy odczytali właściwie moje intencje. Głosy, że oszkalowałem rodzinną ziemię, nie są rzadkością.

Oprócz umieszczenia Wojsławic w swoich tekstach, stworzył pan stronę ze zdjęciami i historią wsi.

To była taka próba rehabilitacji. Wrzuciłem tam trochę starych zdjęć, opisy ciekawych zabytków. W tej chwili usilnie pracuję nad albumikiem o Wojsławicach. Będzie to praca raczej hermetyczna dla regionalistów czy historyków.

Mamy Jakuba Wędrowycza, Piotra Skórzewskiego czy pracującego na cmentarzu Zenka. Ile ci bohaterowie mają z pana?

Przede wszystkim ci dobrzy to wyidealizowana i podszlifowana wersja mojej osobowości, np. żaden z moich bohaterów nie ma problemów z językami obcymi, a ja mam potworne. Większość jest lepiej wykształcona niż ja. Daję bohaterom dużo z siebie.

Często nazywa się pan grafomanem czy producentem literatury, to nie jest model współczesnego pisarza, który szuka popularności.

Nie muszę się lansować. Wydaje mi się, że ludzie i tak mnie chętnie czytają. Nie zależy mi na tym, by mieć dodatkowych tysiąc czytelników. Piszę książki takie, które sam chciałbym przeczytać. Nie muszę dodawać scen erotycznych, żeby podbić sprzedaż. Robię to po swojemu, tak jak mi w duszy gra.

Zna się pan na technice, często pisze o wynalazkach, ale SF już nie. Woli pan opowieści fantastyczne, zwykle z dreszczykiem, jak chociażby "Rzeźnik drzew"?

Uprawiam to, co nazywano w "Feniksie" "fantastyką bliskiego zasięgu". Nie wiem, jakbym się odnalazł w czystym SF. Musiałbym spróbować. Problem w tym, że mam teraz około 80 pomysłów na opowiadania, wśród których twardego SF nie ma. Z tego oczywiście nadaje się do napisania góra 20 proc., ale muszę najpierw przez nie przebrnąć, a potem będę myślał, co dalej.

Niektóre z pana historii wzbudzają przestrach, a co pana przeraża?

Mnie przerażają głównie ludzie. Nie duchy, nie zmory, ale rozmaite zoologiczne przypadki, które chodzą po ulicach.

Dziękuję za rozmowę


Czytaj również:
**

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Filip Chajzer o MBTM

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na wroclaw.naszemiasto.pl Nasze Miasto