Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Skoro były parówki, musiało być święto. Wspominamy z Krzysztofem Wozińskim SHR Wojcieszyce w Pucharze Polski

Redakcja
Krzysztof Woziński
Krzysztof Woziński Karol Korniak
Stacja Hodowli Roślin Wojcieszyce – kto śledzi historię Pucharu Polski, ten z całą pewnością kojarzy ten klub. W 1987 roku ta podgorzowska ekipa robiła furorę w walce o krajowe trofeum. Jednym z tych, który bił się o to był Krzysztof Woziński.

– Rozpocząłem karierę piłkarską w Elicie Łódź. Później byłem w Orle Łódź, a stamtąd trafiłem do ŁKS-u. I z Łodzi przyjechałem na Ziemię Gorzowską do Stilonu – mówi były reprezentant Polski w futsalu.

Krzysztof Woziński o meczu SHR Wojcieszyce - Ruch Chorzów

To z Gorzowa 33 lata temu przeniósł się do liczących wtedy 700 mieszkańców Wojcieszyc. I to dla SHR-u grał w tym niezapomnianym sezonie.

– W Wojcieszycach najpierw graliśmy z Gwardią Koszalin [jeszcze wcześniej z Arką Gdynia – przyp. red.], a później z Ruchem Chorzów. Ten mecz wygraliśmy 2:1. Co ciekawe, chorzowianie nie wiedzieli, gdzie znajduje się nasze boisko w Wojcieszycach, nie mogli go znaleźć – uśmiecha się „Wózek”, bo tak wołają na 63-letniego dziś szkoleniowca.

„Piłkarskie święto w Wojcieszycach” – tak piszący wówczas dla „Gazety Lubuskiej” Robert Gorbat zatytułował relacje z tego wygranego przez SHR meczu, po czym dodawał: – „Były tłumy kibiców, stoiska z parówkami i pamiątkami, gorące oklaski przedstawicieli wojewódzkich władz polityczno-administracyjnych [z wojewodą Stanisławem Nowakiem na czele – przyp. red.] (…) No i najważniejsze, sensacyjne zwycięstwo w 1/16 finału Pucharu Polski III-ligowego SHR nad najstarszym ligowcem z Chorzowa. Mieli nosa działacze z Wojcieszyc, budując przed meczem w ciągu trzech dni okazałą wieżyczkę dla spikera…”.

Wojcieszyczanie przegrywali z drugoligowcem po golu reprezentanta Polski Krzysztofa Warzychy, ale po bramkach zdobytych przez Jacka Krysińskiego i Pawła Jaworskiego awansowali do 1/8 finału. Co ciekawe, dwa lata potem Ruch został mistrzem kraju, a Warzycha - królem strzelców. Jak przeczytamy na łamach „Echa Gorzowa”, na to starcie „dotarło także… pięciu kibiców Ruchu Chorzów, którzy z Górnego Śląska, jak wspominali, podróżowali pociągiem, potem autobusem, by w końcu z Gorzowa do Wojcieszyc na pieszo. Podróż na mecz i z powrotem do Chorzowa zajęła im ponad 24 godziny”.

Krzysztof Woziński o meczu SHR Wojcieszyce - ŁKS Łódź

– Potem przegraliśmy z ŁKS-em po bardzo wyrównanym meczu. Straciliśmy dwie bramki, w tym jedną po rzucie rożnym. Strzelił nam Juliusz Kruszankin. Samo spotkanie odbywało się w bardzo fajnych warunkach, bo ludzi było na nim ponad tysiąc. Dla SHR-u to jakby było święto 1 maja. Była to wielka przyjemność i dla Wojcieszyc, i dla Gorzowa – wspomina Woziński.

Krzysztof Hołyński, który dla „GL” relacjonował to spotkanie, napisał, że na stadionie w Wojcieszycach było 3 tys. widzów! A autobusy MPK kursowały z Gorzowa do Wojcieszyc co pięć minut. Podopieczni trenera Janusza Płaczka, których stanowili głównie studenci AWF-u w Gorzowie, wyszli na prowadzenie już w 2 min, po tym jak Woziński dośrodkował piłkę na głowę Jaworskiego, ale jeszcze przed przerwą wspomniany Kruszankin. Warto dodać, jak pisał Hołyński, że „ŁKS zrezygnował (podobnie jak wcześniej Ruch) ze swego udziału w podziale dochodu z meczu, przeznaczając te pieniądze na konto rozbudowy Szkoły Podstawowej w Wojcieszycach”.

I tak oto klub, który nosił nazwę zakładu opiekuńczego, bez którego w tej wiosce nie byłoby piłki nożnej i stadionu, zapisał się na kartach historii Pucharu Polski. Może nie złotymi zgłoskami, ale jednak.

– Bardzo mile wspominam te czasy, ale najlepsze wspomnienia z Pucharu Polski mam z 1979 rok. W półfinale ŁKS Łódź grał z Lechem Poznań. Niestety przegraliśmy 1:2, dostając bramkę w ostatniej minucie i odpadliśmy. To było najgorsze, bo rozegraliśmy bardzo dobry mecz – wtrąca Woziński, który w późniejszych latach grał w piłkę np. w Finlandii oraz prowadził m.in. Wartę Gorzów, GKP Gorzów czy Osadnika Myślibórz.

Krzysztof Woziński o Kasztelanii Santok

Aktualnie jest on opiekunem Kasztelanii Santok, której pracuje od czterech lat. – Mamy bardzo dobry kolektyw. Spotykamy się we wtorki i czwartki na treningach, a w weekendy gramy mecze. Uważam, że zespół z Santoka stać na bardzo wysoki poziom gry. Pod warunkiem, że na treningach spotykalibyśmy się po 16 osób. Jest to drużyna na pierwszą trójkę klasy okręgowej gorzowskiej – przyznaje 63-latek.

Woziński żałuje, że jego ekipa nie jest w stanie zebrać się na starcia regionalnego Pucharu Polski. – Puchar Polski jest bardzo fajny i my naprawdę go cenimy, ale – po prostu – jesteśmy amatorskim zespołem i na ten moment nie występujemy w pucharach – stwierdza szkoleniowiec Kasztelanii. Ale biorąc pod uwagę jego doświadczenie związane z tymi rozgrywkami jesteśmy przekonani, że wkrótce gracze z podgorzowskiego Santoku będą chcieli napisać własną historię w tym krajowym pucharze.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Michał Pietrzak - Niedźwiedź włamał się po smalec w Dol. Strążyskiej

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Skoro były parówki, musiało być święto. Wspominamy z Krzysztofem Wozińskim SHR Wojcieszyce w Pucharze Polski - Gazeta Lubuska

Wróć na gorzowwielkopolski.naszemiasto.pl Nasze Miasto