Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

"Świnką" do Azji, czyli jak się jedzie rowerem z Gorzowa do Stambułu

Jarosław Miłkowski
Jarosław Miłkowski
Gorzowianin do granicy Europy z Azją przejechał 2653 km. Droga zajęła mu dwa tygodnie.
Gorzowianin do granicy Europy z Azją przejechał 2653 km. Droga zajęła mu dwa tygodnie. Materiały Mariusza Pastuszki
Mariusz Pastuszka w ciągu 14 dni przejechał rowerem z Gorzowa do Stambułu. - Najpiękniej było w miejscu, gdzie Bosfor łączy się z Morzem Czarnym - wspomina gorzowianin.

- Udało się spełnić jedno z moich marzeń. Dojechałem rowerem do Stambułu - mówi Mariusz Pastuszka. To 34-letni gorzowianin, który na dwóch kółkach dojechał z Gorzowa do granicy Europy z Azją. Pokonał 2653 km, które pokonał w 131 godzin „czystej” jazdy. Do domu powrócił chudszy o 4,5 kg, a po drodze odwiedził cztery stolice państw: Bratysławę, Budapeszt, Belgrad i Sofię.
- Najfajniej to jechało się w Serbii, ale najgorzej jest jednak na Węgrzech. Tam musiałem jechać drogami nawet piątej czy szóstej kategorii, bo na tych ważniejszych jest zakaz jazdy dla rowerzystów - opowiada nam Mariusz. Rozmawiamy z nim kilka dni po powrocie do Gorzowa. Podróż do Stambułu była jego kolejną wyprawą rowerową. 34-latek ma już na koncie objechanie całej Polski (3,3 tys. km). W zeszłym roku pojechał rowerem na Gibraltar i z powrotem (wyszło około 8 tys. km). W tym roku był już na Monte Cassino oraz na polach bitwy pod Grunwaldem. Rower jest dla gorzowianina taką pasją, że bywa iż dziennie pokonuje na nim nawet pond 300 km!

Stambuł jest niesamowity!

W trasę do Stambułu gorzowianin wyruszył 18 września. - Obliczałem, że przejazd zajmie mi od 15 do 17 dni, a mapy Google’a podpowiadały, że przejadę około 2200 km. Ostatecznie wyszło, że przejechałem więcej kilometrów, a drogę udało się przejechać w 14 dni. Po dojechaniu do Stambułu spędziłem tam jeszcze trzy-cztery dni. Nawet dokładnie nie liczyłem, bo w czasie urlopu, który poświęciłem na podróż, dla mnie każdy dzień to sobota - śmieje się 34-latek. - Stambuł jest niesamowity. Jest bardzo egzotyczny. Zupełnie inna kultura, zupełnie inna architektura od naszej. To wspaniałe miasto. Cieszę się, że mogłem je zobaczyć - dodaje Mariusz.

Wrażenia z wyprawy? W pamięć bardzo mocno wpisała się Serbia. Dlaczego? Choćby ze względu na miejscami górzysty teren. - Odcinek między Nisz a Pirot był niesamowity. Sama Serbia była raczej nudna. Za to Serbki w większości bardzo ładne. Z drugiej strony, gdy wjeżdżałem do Belgradu, czułem się, jakbym wjeżdżał do jakiejś wioski, tak wyglądają jego przedmieścia - opowiada nam Mariusz.

- Najpiękniej było w miejscu, gdzie Bosfor łączy się z Morzem Czarnym. Krajobraz, błękit wody, smak miejscówki na skraju kontynentu. Siedziałem na brzegu ponad cztery godziny i wcale nie chciało mi się stamtąd ruszać - mówi 34-latek.

„Przygody” były na granicy bułgarsko-tureckiej. - By wjechać do Turcji, musiałem mieć test antygenowy na obecność koronawirusa. Gdy podjechałem do granicy, nie chcieli mnie przepuścić i musiałem wracać jakieś 15 kilometrów do Swilengradu, najbliższego miasteczka. Zrobiłem test i mogłem jechać do Stambułu, celu mojej wyprawy - opowiada gorzowianin.
Na trasie do Turcji okazało się, że takich rowerzystów jak Mariusz, jest jeszcze paru. - Po drodze spotkałem Jamesa, który jechał do Stambułu z Anglii. Na trasie poznałem też innego rowerzystę, który jechał z Francji do Nepalu - opowiada nam 34-latek.

Sen z paralizatorem pod ręką

Zastanawiacie się może, gdzie gorzowianin spał w czasie podróży? Gdzie się dało! - Czasami było to pod mostem, czasami w lesie, a czasem w jakimś niedokończonym domu. Na hotel decyduję się zawsze w ostateczności, gdy nachodzi mnie kryzys. Przecież jak będę źle spał, to to przełoży się później na moją jazdę - mówi Mariusz. Do snu „pod chmurką” jest odpowiednio przygotowany. Śpi bowiem z... paralizatorem. - To na wypadek, gdyby czyhało jakieś niebezpieczeństwo - dodaje 34-latek.

Gdy już po wyruszeniu przez Mariusza w trasę, opisywaliśmy jego wyprawę, gorzowianin donosił, że w przyjemnej i szybkiej jeździe przeszkadzają mu opady deszczu. - Najgorzej było na Słowacji. Zdarzało się, że o 4.00 musiałem się ewakuować z lasu, bo mi śpiwór topiło. Jedna ze stron „pogodowych” prognozowała, że nie będzie żadnych opadów, a było wręcz przeciwnie, bo lało niemiłosiernie. Gdy jechałem przez Węgry, pogoda była już ładniejsza. A w Serbii to było już nawet ponad 30 stopni Celsjusza - opowiada Mariusz. Dziennie pokonywał sporo ponad 100 kilometrów. Najkrótszy etap wynosił 119 km, najdłuższy miał ponad 200.

Swoje rowerowe eskapady gorzowianin odbywa na... „Śwince”. Tak pieszczotliwie nazywa rower, którego oryginalna nazwa to Checker Pig (czyli: sprawdzona świnia). „Świnka”, którą Mariusz dostał od kolegi i została pomalowana na biało - czym wyróżnia się na tle innych rowerów - rzeczywiście jest sprawdzona. W trakcie wyprawy do Stambułu ani razu nie trzeba było naprawiać czy wymieniać dętki, a jedyną usterka związana była z mocowaniem bagażnika i została usunięta w 15 minut.
Zastanawiacie się pewnie, jak Mariusz wrócił do Gorzowa... Przed wyjazdem mówił, że powrót będzie „czym się da, byle nie rowerem”. Skończyło się na samolocie z Turcji do Berlina. Do Gorzowa wrócił 5 października.
- Jeszcze o 10.30 byłem w Stambule, ale o 19.00 - po locie do Berlina, a stamtąd pociągiem do Gorzowa - byłem w domu. Wróciłem samolotem, bo to jednak oszczędność czasu. Pociąg z Turcji kosztowałby tyle samo, a wracałbym znacznie dłużej. Kończył mi się jednak urlop i nie mogłem sobie pozwolić na dłuższe wolne - mówi Mariusz, który na co dzień pracuje w centrum dystrybucyjnym Biedronki w Gorzowie. Jak przyznaje, po powrocie do Gorzowa, przez jeden dzień był jeszcze myślami na wyprawie, ale szybko wrócił do codziennych obowiązków. Myśli już tez o kolejnej wyprawie.

Przejechać „Świnką” przez Las Vegas

- Chciałbym przejechać rowerem słynną Route 66 w Stanach Zjednoczonych. Marzy mi się bowiem przejechać „Świnką” przez Las Vegas. Co prawda, trzeba byłoby zboczyć trochę z drogi, ale... „Świnka” na ulicach Las Vegas to byłby dopiero numer! Podróż nie byłaby łatwa. Z Los Angeles do Chicago to przecież 4000 km. Mam nadzieję, że uda się zrealizować ten pomysł w przyszłym roku.

Czytaj również:
Teatralną czekają zmiany. Ruch przejmie Spichrzowa

WIDEO: Dziś Dzień bez Samochodu! Dlaczego warto wybrać rower?

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Powrót reprezentacji z Walii. Okęcie i kibice

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na gorzowwielkopolski.naszemiasto.pl Nasze Miasto