Bogusław Nowak, legenda Stali Gorzów, kończy 67 lat. Wspomina początki kariery, największe sukcesy i wypadek, po którym jeździ na wózku...
Gorzów, lata 60. Duże podwórko przy ul. Matejki to miejsce spotkań dzieciaków. Króluje oczywiście żużel. - Rachewki od kół rowerowych, popychaczki z drutu i już się rozgrywało zawody. Każdy chciał być Pogorzelskim, Migosiem... - uśmiecha się pan Bogusław. - Ja najbardziej chciałem być Pogorzelskim, od samego początku ten facet mi pasował. Ciągle o to walczyłem, choć nie zawsze mi się udawało, bo to starsi dzielili nazwiska. Później były wyścigi na rowerach. Mały Boguś brał „maszynę” ojca, wciskał się pod ramę i zasuwał. - A na prawdziwy żużel też pan chodził? - podpytuję. - Byłem kilka razy z ojcem. Raz nawet się zgubiłem na stadionie Stali, więc wzięli mnie do spikera i wołali rodziców - zdradza. - Parking był jeszcze od strony ulicy Śląskiej. Poszedłem tam, a za siatką... Taki byłem oczarowany tymi motocyklami, tymi zawodnikami, tym wszystkim, co tam się działo. Gdy starszy brat, który już pracował, kupił popularną „fumkę”, dorastający Boguś wykorzystywał każdą okazję, by motocykl najpierw podczyścić, coś tam podkręcić i wreszcie pojeździć. Tam, gdzie dziś jest SP nr 15, rozciągały się wtedy pola. Był też park. - Piękne tereny do jazdy nawet crossowej. Górki, pagórki i las w końcu - opisuje pan Bogusław. - To były takie trzy, cztery lata, gdzie miałem już kontakt z motorem i ta chęć jazdy nakręcała się z każdą chwilą.